Zgodnie z zapowiedzią
pora nieco powybrzydzać na przedstawione wcześniej pomysły patrzenia na marki
jak na religie. Przypominam, że przytaczanym w ostatnich wpisach autorom ogólnie
rzecz biorąc chodziło o pokazanie podobieństwa między brandami a systemami
religijnymi, a także o wyciągnięcie z tych podobieństw praktycznych
konsekwencji. W tym ostatnim przypadku chodzi o możliwość wykorzystania
typowych cech religii dla zoptymalizowania procesów marketingowych. Brzmi
ciekawie.
Problem w tym,
że gdy przyjrzeć się temu wszystkiemu bliżej, to pojawia się pewne uczucie niedosytu
dotyczące argumentacji wykorzystywanej przez przytaczanych autorów. Jakie
bowiem są właściwie przesłanki sprawiające, że na marki powinno się patrzeć,
jak a religie? Gdy przyjrzeć się analizom konkretnych brandów (przytaczałem
wcześniej przykłady marek Apple i Red Bull), to okaże się, że podstawowym
markerem ich religijnego charakteru jest obecność opowieści o cechach mitu.
Zacznijmy więc może od tego, bo w końcu mit jest najbliższy sercu tego bloga i
jego autora.
Russella Belka
i Gülnur Tumbat (The Cult of Macintosh,
„Consumption Markets and Culture” 2005/3) mówili więc na przykład, że marka
Apple ma cechy religii, bo w dotyczących jej opowieściach pojawiają się
mityczne scenariusze, takie jak mit heroiczny, mit kreacyjny, mit sataniczny.
Inni autorzy generalnie rzecz biorąc zgadzają się z taką argumentacją, wymieniając
jedynie inne typowe dla mitu religijnego wątki, takie jak opowieść o cudownym
uzdrowieniu, czy zmartwychwstaniu (Albert M. Muñiz Jr. and Hope Jensen Schau, Religiosity in the Abandoned Apple Newton Brand Community, „Journal
of Consumer Research” 2005/4), albo o powrocie do natury, czy transcendowaniu
samego siebie (S. G. Soldevilla, J. A. P. Errando i J. J. M. Felici, Brands as New Forms of Religiosity: The Case of the World of Red Bull,
„Trípodos”, no. 35).
Argumentując w
ten sposób wymienieni autorzy popełniają jednak potrójny błąd:
- Błąd przyporządkowania konkretnych opowieści do mitycznych scenariuszy;
- Błąd definiowania mitu przez konkretne rodzaje treści;
- Błąd zakładania, że mit zawsze związany jest z religią.
Sprawa
pierwsza. Opowieść o przywróceniu sprawności baterii w Newtonie traktowana jako
przykład mitu rezurekcyjnego? Historia początków firmy Apple, jako mit
kreacyjny? Serio? W takim razie za mit inicjacyjny proponuję uznać przepis na
kurczaka gong-bao. W końcu mowa jest w
nim o przemianie (i to surowego w smażone, że tak się w kierunku Claude’a Lévi-Straussa ukłonię). A mówiąc poważniej
wydaje się, że to zwykłe nadużycia i doszukiwanie się argumentów pod z góry przyjetą
tezę (stosunek ludzi to firmy Apple ma charakter
religijny, więc mówią mitem).
Sprawa druga. Wszyscy
wymienieni autorzy wydają się zakładać, że o tym, czy coś jest, czy też nie
jest mitem decyduje treść. Mitem będą zatem na przykład opowieści o początkach świata
i o zmartwychwstaniu. No cóż. Mity rzeczywiście często opowiadają o tego
rodzaju zdarzeniach, ale przecież nie tylko one. Opisy fizyków na temat Wielkiego
Wybuchu nie są na przykład mitami, chociaż mówią o początkach wszechświata. A z
drugiej strony za mity uznaje się często opowieści o mniej sztampowej tematyce
(patrz choćby współczesny mit o złodziejach nerek). W efekcie zdecydowana większość
badaczy zakłada, że o byciu mitem nie decyduje treść, lecz forma. To jak się mówi,
a nie to o czym się mówi. I do tego też namawiam od samego początku istnienia tego
bloga. Chcąc wykorzystać mit w marketingu należy kopiować charakterystyczne dla
niego mechanizmy, a nie treści.
I wreszcie sprawa
trzecia. Mit niekoniecznie musi być markerem obecności religii. Wyjściowo rzeczywiście
była to forma typowa dla wyrażania treści religijnych. Mit świetnie zniósł
jednak weberowskie „odczarowanie świata” i bardzo ładnie się zsekularyzował. Współcześnie
jest wiec to forma, która owszem wciąż może, ale wcale nie musi wyrażać, to co
religijne, a zatem nie da się powiedzieć, że tam gdzie mit tam z całą pewnością
religia.
W sumie zatem
argumentacja uznająca pewne formy mówienia o markach za mit i postulowania na
tej podstawie ich religijnego charakteru to argumentacja słaba. Prawdziwym problemem,
jest jednak samo rozumienie religii, które obecne w tekstach z zakresu „religijności
marki”. W przytoczonych powyżej artykułach właściwie nie znajdziecie
informacji, jak ich autorzy rozumieją religię. Tak, jakby było to zjawisko
zrozumiałe samo przez się. Za naczelną cechę religii wspomniani autorzy uznają
jej istotność. Co więcej, ten punkt widzenia wydają się podzielać także te osoby,
które przywoływałem w kontekście prób zbudowania bardziej teoretycznych modeli „marki
religijnej” (R. Shachar, T. Erdem, K. M.
Cutright, & G. J. Fitzsimons, Brands:
The Opiate of the Nonreligious Masses?, „Marketing Science” 2011/30; Ch. L.
Wang, A. Sarkar i J. G. Sarkar, Building
the Holy Brand: Towards a Theoretical Model of Brand Religiosity, „International Journal of Consumer Studies”,
2018).
Generalnie
rzecz biorąc religia jawi się w tych opracowaniach, jako ważny czynnik kształtowania
sposobów patrzenia na rzeczywistość, a w konsekwencji także zachowań względem tej
rzeczywistości. I jasne, że przy takim jej rozumieniu, marki będą wydawać się do
religii podobne. Także one są subiektywnie ważne i narzucają określone schematy
patrzenia na rzeczywistość oraz działania (weźmy choćby Just do it Nike). Nie da się jednak zdefiniować religii, jako tego,
co jest po prostu ważne. Ludzie wysoko cenią także inne sprawy. Na przykład
zdrowie. Ono także traktowane jest jako ważne, co stanowi podstawę dla szeregu
działań. Od unikania zagrażających zdrowiu niebezpieczeństw poczynając, na
dobrowolnych ubezpieczeniach zdrowotnych kończąc. Nikt jednak nie mówi, że
marki są jak zdrowie. Dlaczego więc miałaby na tej samej zasadzie być, jak
religie?
Postulowanie związków
między markami a religiami wynika moim zdaniem z intuicyjnego przeczucia, że są
one do siebie podobne także pod innymi względami. Owo przeczucie nie przybiera
jednak właściwej formy wyrazu. Nie jest wiec tak, że „religijność marki”, to konstrukt
fałszywy. Jest to jednak konstrukt, który wymaga staranniejszego opracowania. A
powinno się ono zacząć od właściwego opisu tego, czym jest religia. O czym w
kolejnym odcinku.