środa, 20 marca 2019

Darwin i problem fikcji

Marki-ikony, semiotyka, archetypy i mity. Robi się w symbolach? Zarządza się ludzką wyobraźnią? To i pięknie. A zastanawialiście się kiedyś skąd w ogóle ta słabość ludzkich umysłów do fikcji? Dlaczego tak bardzo ją lubimy i tak bardzo jesteśmy na nią podatni? Sprawa w ogóle jest ciekawa, a robi się jeszcze ciekawsza jeśli spojrzeć na nią z perspektywy ewolucyjnej. Łatwo bowiem intuicyjnie zrozumieć jakie korzyści odnoszą organizmy wyposażone w zdolność do wytwarzania mentalnych obrazów „prawdziwego” (o problemach z tym słowem za chwilę) świata. Zamiast działać „na oślep” w nieznanej sobie przestrzeni mogą one brać pod uwagę cechy otoczenia i dostosowywać do nich własne zachowania. Ma to oczywistą wartość przystosowawczą. Skąd jednak wzięła się tendencja do wytwarzania wyobrażeń, które w mniejszym lub większym stopniu pozostają niezgodne ze stanami świata rzeczywistego? Na pierwszy rzut oka to nie tylko bezsensowne, ale wręcz niezdrowe. Fikcyjny most w najlepszym wypadku nie pomoże pokonać rzeki. W najgorszym (gdy nie zorientujesz się, że to fikcja) będzie jeszcze gorzej. Narobisz plusku i odpadniesz z ewolucyjnych wyścigów, bo rozbijesz sobie głowę o skały, albo umrzesz na zapalenie płuc. A ewolucja za rzeczy bezsensowne i szkodliwe bezlitośnie karze. Pytanie zatem, jak doszło do uformowania umysłów, które tak trudno oderwać od kolejnego sezonu Bojacka Horsemana.

Tak naprawdę sprawa jest jednak dość prosta. Pod warunkiem, że zastosuje się odpowiednio minimalistyczną definicje fikcji. W literaturoznawstwie na przykład mamy tendencję do posługiwania się wąskim rozumieniem fikcji, jako literackiej formy narracji niemającej odniesienia w świecie rzeczywistym, lub pozornie szerokim ujęciem, w który za fikcję uznaje się każdą świadomie wymyśloną historię (D. Cohn, The Distinction of Fiction, Baltimore 1999). Jak jednak zauważa Michael Austin, też zresztą literaturoznawca, tyle, że ze słabością do Darwina, takie ujęcia nie pomagają w zrozumieniu ewolucyjnej genezy zjawiska (M. Austin, Useful Fictions: Evolution, Anxiety, and the Origins of Literature, Lincoln 2011). Potrzebujemy zatem możliwie szerokiej definicji fikcji, tak by objęła ona także jej najbardziej bazowe formy. Zaryzykujmy zatem i uznajmy, że fikcją jest wszystko to, co nie jest faktem i zapytajmy, jak takie niebędące faktami wyobrażenia mogły być pomocne w przystosowaniu się do rzeczywistości.

Żeby odpowiedzieć na to pytanie przyda się nam stworzona przez Daniela Dennetta (Natura umysłów, Warszawa 1997) hierarchia istot opisująca ewolucję świadomości. Tworzą ją:
  • Istoty darwinowskie (od nazwiska Charlesa Darwina, co nie wymaga specjalnego komentarza)
  • Istoty skinnerowskie (od nazwiska Burrhusa Skinnera, twórcy behawioryzmu, wielbiciela warunkowego uczenia szczurów i gołębi)
  • Istoty popperowskie (od nazwiska Karla Poppera, który miał powiedzieć, że lepiej, by zamiast nas umierały nasze hipotezy)
  • Istoty gregoriańskie (od nazwiska Richarda Gregory’ego, teoretyka „inteligencji kinetycznej”)

W przypadku istot darwinowskich skuteczność ich interakcji ze światem zależy wyłącznie od przypadkowego efektu rekombinacji genów i mutacji. Niektóre z nich będą po prostu lepiej dostosowane do środowiska i temu zawdzięczać będą sukces. Jest to najprostszy z możliwych wariantów dopasowywania się organizmów do otoczenia. Ma on bowiem całkowicie przypadkowy i statyczny charakter, gdyż zależy wyłącznie od trafności jednorazowego aktu fenotypowej ekspresji konkretnego układu genów. W pewnym momencie wśród istot darwinowskich pojawią się jednak mutanci – istoty skinnerowskie, które dysponują pewną plastycznością fenotypową, to jest mogą przejawiać różne zachowania wobec tych samych stanów środowiska i na zasadzie pozytywnego wzmocnienia wybierać te, które przynoszą im największą korzyść. Nie są to jednak działania intencjonalne. Takie istoty nie musza nawet wiedzieć, że otoczenie istnieje. Strategie postępowania dopierane są tu przypadkowo i dopiero selekcja środowiskowa wskazuje, które z nich są strategiami trafionymi. Niby dobrze, ale nie do końca. W przeciwieństwie do istot darwinowskich, które jeśli akurat nie pasują do środowiska, to są przez to środowisko bezlitośnie tępione, istoty skinnerowskie maja szanse zmiany swojego sposobu postepowania. Strategia X się nie sprawdziła, to spróbujmy ze strategią Y. Taki mechanizm będzie działał, ale tylko pod warunkiem, że przeżyjemy konsekwencje działania X. A z tym bywa różnie. Zamiast testować efektywność działań na sobie w realnym świecie, lepiej byłoby więc zastanowić się najpierw nad ich konsekwencjami. Do tego potrzebny jest jednak mentalny obraz rzeczywistości i zdolność do wytwarzania wyobrażenia sobie działań, które jeszcze się nie wydarzyły. Jeśli zatem pojawi się mutant obdarzony akurat takimi talentami, to zgarnie olbrzymią premię adaptacyjną. Tak pojawiły się istoty popperowskie.

Oczywiście między wyobrażeniem a rzeczywistością wiele może się zdarzyć. Czegoś tam można było nie zauważyć i nie wziąć pod uwagę. Czegoś nie doszacować. I nieszczęście gotowe. Tę drobną wadę zasadniczo znakomitego programu adaptacyjnego da się naprawić. Wystarczy żeby zamiast ciągłego wymyślania na nowo własnych strategii nauczyć się posługiwania strategiami wymyślonymi wcześniej przez innych i już przetestowanymi w rzeczywistości. Potrafią to istoty gregoriańskie, a mistrzami w tej klasie jesteśmy my, ludzie.

Rozumiecie już więc skąd się wzięła i po nam fikcja? Ano po to, żebyśmy przestali być istotami skinnerowskimi i stali się istotami popperowskimi a następnie gregoriańskimi. Czego bowiem potrzeba istotom popperowskim? Na pewno umysłu, czyli wewnętrznego środowiska, w którym można testować rozmaite warianty postępowania. A jak świat rzeczywisty odzwierciedlany jest w umyśle? Podążający za Dennettem Peter Gärdenfors (Jak Homo stał się sapiens. O ewolucji myślenia, Warszawa 2010) mówi, że istoty popperowskie przestają posługiwać się wyłącznie wrażeniami (subiektywnymi doznaniami stanów własnego ciała), a zaczynają budować na ich podstawie rozmaite reprezentacje rzeczywistości. Przy czym reprezentacja to efekt nałożenia na wrażenia pewnej hipotezy, czy też teorii tego co stoi za danym wrażeniem. Chodzi tu zatem o pewien rodzaj zgadywania. Skoro czuję coś takiego, to w świecie zewnętrznym wydarzyło się zapewne to i to. To, co wydaje się nam rzeczywistością, tak naprawdę jest więc tylko jej symulacją. W znacznym stopniu jest wiec to po prostu fikcja.




Share: