piątek, 25 maja 2018

Czystość, zmaza i budżet obywatelski. Na przykładzie Bieńczyc

Bieńczyce to jedna z dzielnic Krakowa. I ładny przykład niebezpieczeństw jakie czyhają na inwestycje ze strony tzw. logiki zmazy. W tym przypadku chodzi akurat o zgłoszony w ramach budżetu obywatelskiego projekt wybiegu dla psów, którym nie był zachwycony Przewodniczący Rady i Zarządu Dzielnicy XVI, Andrzej Buczkowski. Ale po kolei.
W teorii (a chodzi o klasyczną teorię zmazy sformułowaną przez Mary Douglas w jej monografii Czystość i zmaza. Analiza pojęć nieczystości i tabu) wygląda to tak. Wrażenie brudu jest efektem naruszenia systemu porządkujących rzeczywistość kategorii. Jeśli na przykład odróżniasz kuchnię od ogrodu, to ziemia przyniesiona z ogrodu do kuchni będzie traktowana jak brud, pomimo tego, że w samym ogrodzie nikomu nie przeszkadzała. Działa to zresztą w obie strony. Widelec wbity w rabatkę z kwiatami też jest nie na swoim miejscu, a więc stanowi rodzaj brudu. Taki widelec krzyczy o to, by go usunąć.
Problem w tym, że systemy porządkujących rzeczywistość kategorii są różne. W efekcie to, co dla jednych jest zgodne z systemem, inni traktują jako jego naruszenie, czyli właśnie jako zmazę.
A teraz praktyka. Wspomniany Andrzej Buczkowski w wywiadzie dla Radia Kraków zauważył, że „takie skwery nie są osłonięte, a widok kopulujących psów nie jest odpowiedni dla przechodzących w pobliżu dzieci”. Przewodniczący martwił się też, co na to powie proboszcz pobliskiego kościoła. Cytuję za Gazetą Wyborczą, a tak jak wiadomo kłamie. Zawsze jednak można zajrzeć do Kuriera Bieńczyckiego z maja 2018, by przekonać się, że Andrzej Buczkowski pomysł wybiegu dla psów faktycznie zniósł źle (a chodzi o rubrykę Zdaniem Przewodniczącego, w której tenże Przewodniczący przemawia własnymi słowy).
Przykład Bieńczyc jest oczywiście – do pewnego przynajmniej stopnia – zabawny. Niemniej sam problem potencjalnej aktywizacji logiki zmazy przez pozornie neutralne czy wręcz niewinne działania to już całkiem poważna sprawa. Ze względu na wspomniane zróżnicowanie systemów opisujących świat kategorii właściwie nigdy nie wiadomo, czy właśnie się komuś nie wnosi ogrodowej ziemi do kuchni. A ponieważ przewidzieć się tego nie da, to przy poważniejszych działaniach należałoby pomyśleć o empirycznym zbadaniu tubylczych systemów używanych do porządkowania rzeczywistości. I to nawet wtedy, gdy chodzi o całkiem bliskich tubylców. Z Bieńczyc na przykład.
Share:

środa, 16 maja 2018

Pigasus, czyli jak latają świnie


Dziś wpis nietypowy. Nie tyle nawet recenzja, co gorąca zachęta do przeczytania książki Benjamina K. Bergena Latające świnie. Jak umysł tworzy znaczenie. Absolutny must have dla pracujących słowem i obrazem.



Wybaczcie wstępny banał, ale słowa mają wartość jedynie o tyle, o ile wytwarzają znaczenia. Z premedytacją napisałem „wytwarzają”, a nie „niosą”, bo ta popularna metafora jest najzwyczajniej nieprawdziwa. Słowa żadnych znaczeń nie niosą, a jedynie sprawiają, że są one wytwarzane przez ludzkie umysły. Jak jednak umysły wytwarzają znaczenia pod wpływem słów? A cholera wie. Jedną z najciekawszych propozycji opisu tego procesu jest teoria ucieleśnienia, która w skrócie zakłada, że znaczenia nie są abstrakcjami, pozostają bowiem silnie powiązane z cielesnymi doświadczeniami. Ta teoria nieśmiało zaczęła się wyłaniać w latach siedemdziesiątych XX wieku stając się ostatecznie na przełomie wieków podstawą istotnych nurtów językoznawstwa kognitywnego (Eleanor Rosch, George Lakoff, Mark Johnson). Brakowało jej jednak precyzji i możliwości empirycznej weryfikacji. Próbując usunąć te wady stworzono wiec koncepcję znaną jako hipotezę ucieleśnionej symulacji, która zakłada, że słowa to instrukcje pozwalające na wytwarzanie mentalnych obrazów będących z kolei symulacjami działań w realnym świecie. Co istotne w takiej formie ta hipoteza może być testowana eksperymentalnie. Jeżeli bowiem jej założenia są prawdziwe, to do słowa powinny być „obsługiwane” przez te same struktury neuronalne, co działania w świecie rzeczywistym. A to już można sprawdzić.

Książka Bergena to znakomity przewodnik po koncepcji ucieleśnionej symulacji, pokazujący jej założenia, metody ich testowani i wynikające z nich konsekwencje (dodam, że wiele z nich wydaje się mieć ciekawe implikacje dla działań  zakresu czy to marketingu, czy user experience, szczególnie w kontekście rosnącej roli wirtualnej i rozszerzonej rzeczywistości). Urzekające są zwłaszcza opisy sprytnych eksperymentów pokazujących zupełnie nieoczywiste zależności wynikające z działania ludzkich umysłów w trybie ucieleśnionej symulacji. Wiecie na przykład jak sformułowanie niebo pociemniało wpłynie na szybkość rozpoznawania geometrycznych figur pojawiąjących się na górze komputerowego ekranu? Co ważne książka Bergena jest znakomicie napisana. Język jest lekki, omawiane przykłady ciekawe, a obowiązkowe dla formatu popularnonaukowego żarciki zabawne. Tezy zawarte w Latających świniach nie są może całkiem nowe (oryginał wydany został w 2012), ale zostały ładnie uporządkowane i zaprezentowane. Bergen nie jest zresztą jedynie kronikarzem badań nad teorią ucieleśnionej symulacji, lecz jednym z ważniejszych jej twórców. Teoria ta w sporym stopniu opiera się na jego własnych badaniach. Wie więc o czym pisze.

I wreszcie w książce Bergena są latające świnie. Bo ludzki umysł choć pracuje na ucieleśnionych symulacjach nie jest skazany na operowanie wyłącznie tym, co naprawdę istnieje w świecie. Żeby jednak zrozumieć koncepcje latającej świni i tak musimy sięgnąć do własnych jak najbardziej ucieleśnionych doświadczeń, o czym poczytać naprawdę warto.


Ps. A jak ty wyobrażasz sobie latającą świnie? Jako pigasusa ze skrzydłami czy super-świnie w pelerynie. Bo ludzie podobno mają różnie.
Share: